Wybór mają trudny. Nawet odwołanie wyborów (gdyby było możliwe) i pozostanie przy tym co jest, to też nie jest dobra opcja. Pierwszy raz pójdą do wyborów, bez nadziei na lepsze jutro, bo kampania dotyczy właściwie wzajemnych zarzutów, a nie wizji prezydentury, przyszłości USA i światowego przywództwa tego kraju.
Świat bardzo się zmienił za Obamy, a on to włąściwie przespał. Pod pewnymi wzglądami przypomina mi Tuska, z jego pospolityką, pustymi obietnicami i odkładaniem ważnych decyzji na później. Bardziej celebryta od okrągłych słówek niż pełnokrwisty polityk. Trochę go rozumiem, był pierwszym afro i ważniejsze było uniknięcie kompromitacji, niż ruch do przodu. Skończyło się na dreptaniu w miejscu.
Moim zdaniem i w Polsce i w USA ostatnie dwie kadencje zostały zmarnowane, a dynamicznie zmieniający się układ globalny nie chce stanąć w miejscu i czekać na pojawienie się właściwych ludzi.
Smutne to, że dwie najpotężniejsze partie stać tylko na takich kandydatów. Starsza schorowana kobieta z przeszłością własną i mężem obciążonym seksualnymi ekscesami wystąpi przeciw dość kontrowersyjnemu biznesmenowi o niewyparzonej buzi.
Jednak wybory za pasem i trzeba będzie wkrótce wrzucić ten głos do urny. Z dwojga złego wybrałbym Trumpa, bo ponad wszystko USA potrzebują prezydenta zdolnego do podejmowania stanowczych i szybkich decyzji. Clinton to kontynuacja, a kolejnych przespanych kadencji USA mogłyby już nie przetrwać.
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim i prezentuje wyłącznie prywatne poglądy autora.
Komentarze